Coraz trudniej mi łączyć w sobie bycie trenerem personalnym i człowiekiem, który naprawdę wierzy, że zdrowie psychiczne ma pierwszeństwo przed ładnym zdjęciem w lustrze. Te dwa światy, choć powinny się uzupełniać, coraz częściej mijają się o lata świetlne. Podczas gdy jedno woła o uważność, empatię, normalność – drugie krzyczy o kaloryferze, który nie zna dnia wolnego i o miednicy ustawionej tak, żeby na zdjęciu wyglądała „lepiej niż w realu”.
Byłam ostatnio na siłowni, takiej zwyczajnej, bez wielkich neonów i głośnej muzyki. Obserwowałam ludzi. Nie tych w modnych legginsach, tylko tych, którzy przychodzą, bo czują, że muszą — dla zdrowia, dla psychiki, dla siebie. I to było piękne. Niepozorne, zwykłe, prawdziwe. Bo ruch, jeśli go dobrze rozumieć, nie jest religią. Nie jest też modą, ani karą. Jest jedną z ostatnich bezpiecznych przestrzeni, w których ciało może pomóc duszy.
Jak treningi wpływają na zdrowie psychiczne?
Nie spektakularnie. Nie ma tu fajerwerków, nie ma „nowego życia w siedem dni”. To proces. Cichy, cierpliwy, często niedoceniany. Najpierw pojawia się odrobina ulgi – jakby ktoś zdjął z barków kilka kilogramów, których nie widać na wadze. Potem lepszy sen. Potem myśl, że jednak się da – wyjść z domu, zrobić coś dobrego dla siebie. A potem, czasem po miesiącach, pojawia się w głowie mały, uporczywy szept: „Może jednak nie jestem taki bezradny, jak mi się wydawało”.
Biologia ma tu swoje do powiedzenia – endorfiny, serotonina, dopamina, cała ta neurochemiczna orkiestra gra na naszą korzyść. Ale jest jeszcze coś mniej mierzalnego. To poczucie, że ciało i umysł znów są drużyną. Że jedno nie ciągnie drugiego w dół, tylko wspiera, podaje rękę. W świecie, w którym każdy udaje, że jest „okay”, trening bywa jedynym miejscem, gdzie nie trzeba udawać niczego. Można być zmęczonym, spoconym, trochę wkurzonym, trochę dumnym – i wszystko to ma sens.
Nie będę Ci pisać, że joga jest lepsza od biegania, a bieganie od siłowni. Wybierz cokolwiek, co nie będzie kolejnym obowiązkiem do odhaczenia, tylko małą przestrzenią wolności. Biegaj, jeśli lubisz rytm. Ćwicz siłowo, jeśli lubisz poczuć, że masz moc. Rozciągaj się, jeśli chcesz odpuścić napięcie, które zbierasz od miesięcy. Ruch nie jest po to, by spełniać cudze oczekiwania. Ma Cię ocalić przed światem, który zapomniał, jak to jest być człowiekiem, a nie tylko obrazkiem.
I tak, trener personalny w Warszawie (mindyourbody.pl) też może w tym pomóc – jeśli tylko wciąż pamięta, że pracuje z człowiekiem, a nie projektem. Jeśli zamiast planu pod kalendarz zawodów bikini-fitness potrafi zaproponować plan pod spokojniejszą głowę, lepszy sen, mniej lęku. Jeśli zrozumie, że czasem największym zwycięstwem jest przyjść na trening, nawet jeśli ten trening skończy się długim rozciąganiem i rozmową o życiu.
Świat fitnessu potrafi być brutalny, hałaśliwy, narcystyczny. A jednak w tym świecie wciąż jest miejsce na zwykłą troskę o człowieka – o jego ciało, serce i głowę. Wierzę, że to właśnie ten spokojniejszy nurt ma największą przyszłość. Nie będzie może widać go w rankingach na Instagramie, ale będzie go widać w uśmiechu ludzi, którzy wychodzą z treningu lżejsi – nie w centymetrach, tylko w duszy.